środa, 15 maja 2013

SEN IX

Jak to dziwnie się plecie na tym Bożym świecie. Sny są dziwnym zjawiskiem, które mimo iż według nauki trwa jedynie kilka sekund, to zapada w pamięć niczym ogromny głaz.
Byłam tak zmęczona po całym dniu nauki, że nawet nie wiem kiedy usnęłam i znalazłam się w magicznym średniowiecznym świecie. Carl siedział na swoim koniu i oglądał kryptex podarowany nam przez Edwarda. Podejrzewałam, że zastanawia się jakie słowo ma ułożyć z obracających się pierścieni, na których znajdowały się wyryte litery.
- Może pomóc/ - spytałam podjeżdżając obok - Książę. - dodałam nie zastanawiając się nawet przez moment nad konsekwencjami tego jednego słowa.
- Nie jestem księciem lecz baronem - odparł nie odrywając wzroku od kryptexu.
- Pomóc? - zapytałam ponownie.
- Watpię abyś wiedziała jak to działa.
- To się możesz zdziwić. - fuknęłam pod nosem.
- Masz. Tylko nie zniszcz. Mamy tylko jedną szansę.
- Wiem jak to działa. Jeśli wpisze błędne hasło to mapę szlag trafi. - spojrzałam na niego z ukosa.
- Skąd to wiesz?
- W moich czasach można o takich rzeczach przeczytać tylko w książkach.
- Próbuj. - powiedział podając mi przedmiot.
Nie myśląc długo wybrałam znanych mi pięć liter, jednak wpisałam je w innej kolejności. Litery utworzyły słowo wonie. Nie wiem dlaczego akurat to mi przyszło do głowy. Może dlatego, że z kryptexu wydobywał się dziwny zapach. Przekręciłam dwie końcówki przedmiotu i wcisnęłam do środka. Mechanizm otworzył opakowanie, a oczom moim i Carla ukazał się zwinięty kawałek pergaminu. Papier był brązowy od upływającego czasu i brudny od czyichś paluchów.
- Niezła jesteś. - powiedział mój opiekun i towarzysz podróży.
- Staram się. - delikatnie rozwinęłam zwitek.
Naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Na tym pożółkłym kawałku papieru była mapa narysowana niewprawną ręką. Przedstawiała całą Amerykę Północną z zaznaczonym Fort Presque Isle oraz punktem, który nie miał żadnej nazwy. Kiedy zastanawiałam się, co to mogłoby być za miejsce, mój koń nagle stanął dęba jakby sie czegoś wystraszył. Kryptex spadł na ziemię ale, że nie było w nim już mapy to wyciekający płyn nie spowodował żadnych zniszczeń. Zaś ja wylądowałam na ziemi uderzając w leżący obok pień drzewa z siłą, która sprawiła utratę przytomności. W ostatniej chwili ujrzałam wypadający z mojej dłoni zwój. Po czym ulotniłam się w czarną otchłań nieświadomości. Kiedy doszłam do siebie i otworzyłam oczy leżałam na podłodze w swoim pokoju, a rzeczą w którą uderzyłam spadając z łóżka okazała sie być otwarta szuflada komody. Głowa bolała mnie niesamowicie. Miałam ochotę odkręcić ją i postawić obok. Niestety mój pies zauważywszy że wstałam zamerdał radośnie ogonem szykując się na codzienny, poranny spacer. Spojrzałam na zegarek. Było dwanaście po piątej. Jęknęłam. Chcąc nie chcąc powlokłam się do łazienki. W głowie mi huczało, jednak obraz miejsca zaznaczonego na mapie utkwił w moim malutkim jak fistaszek mózgu. Wciągając na tyłek ciemno niebieskie dżinsy postanowiłam znowu pogrzebać w historii.

sobota, 11 maja 2013

SEN VIII

Kładąc się spać nie byłam przekonana, co do tego czy mam Carla zapytać bezpośrednio o jego królewskie mienie, czy naprowadzić jakoś na ten temat. Zamknęłam oczy myśląc o tym, że żadna ze mnie księżniczka. Kiedy otworzyłam swoje zielone ślepia okazało się, że przebywam w krypcie, jednak tym razem wyglądała ona nieco inaczej. Na kamiennych ścianach zauważyłam dziwne malowidła niczym z epoki kamienia łupanego. Wizerunki zwierząt i ludzi.
- Witam w moich skromnych progach - powiedział ktoś za mną, a jego głos sprawił, że niemal zamarzła mi krew w żyłach.
Kiedy sie obróciłam stanęłam twarzą w twarz z wysokim mężczyzną. Miał on czarne, ulizane włosy, jakby nałożył sobie smalec na głowę. Ubrany był w czarny długi płaszcz z obszernym kapturem. Zastanawiałam się kim jest.
- Jestem Edward - odparł mężczyzna, jakby czytał mi w myślach i uśmiechnął się ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych zębów.
Dopiero teraz zauważyłam, że jest wampirem. Jego kły lśniły niczym sklepowy neon. Wyciągnął do mnie jasną dłoń z długimi pazurami. Miał dłuższe paznokcie niż ja. Już chciałam mu podać swoją dłoń, ale cofnęłam się o krok.
- Nie bój się - powiedział Carl - on pije krew tylko ze zwierząt, a nie ludzi.
To zdanie wyjaśniło mi nie tylko fakt dlaczego Edward miał bardziej różową cerę niż inne znane mi z filmów wampiry, a jednocześnie dowiedziałam się, iż tutaj też jestem człowiekiem. Niestety nadal nie wiedziałam czym (kim) jest Carl.
- Chodźcie. - powiedzial Edward i nacisnął coś w ścianie z malowidłami.
Ściana rozsunęła się ukazując ukrytą komnatę. Była skromna. Stało tam jakieś stare, nieco spróchniałe biurko z niesamowitymi zdobieniami, trzy drewniane krzesła również ozdobione płaskorzeźbami. A w kącie na podwyższeniu leżała otwarta trumna. Jak na umarlaka to miał niesamowity luksus. Trumna była czarna jak smoła, wyścielona czerwonym atłasem i co ciekawe nawet miał coś co nazwałabym poduszką.
- Co my tutaj robimy? - spytałam Carla szeptem.
- Jesteście tutaj po kolejne wskazówki na dalsza podróż - odparł Edward, a ja znowu poczułam się jakby czytał mi w myślach.
- Edward ma nam dać mapę do następnego celu podróży.
- Ile ty masz lat? - zwróciłam się do wampira olewając totalnie zdanie o mapie.
- Szczerze?
- Szczerze - odparłam patrząc w jego pomarańczowe oczy.
- Jestem młody jak na wampira. Mam tylko 1249 lat. Kiedy będę miał 2000 lat to dopiero osiągnę wampirzą pełnoletność.
- Wow! To długo.
- Dla mnie to ledwie chwila.
- No tak jak masz do dyspozycji całą wieczność.
- Ale nie chciałabyś mieć takiej możliwości - powiedział spuszczając wzrok.
- Dasz nam w końcu ta mapę czy nie? - spytał z gniewem w glosie Carl.
- Proszę. - powiedział Edward dając mi do reki coś co wyglądało jak kryptex.
- Dziękujemy i żegnamy.
Carl był wyraźnie wkurzony. Odwrócił się na pięcie i podążył w drogę powrotną. A ja podążyłam za nim. Zaczęłam się zastanawiać czy to odpowiednia chwila na pytanie pt: Czy jesteś królem? Albo: Kocham cię, a ty mnie? Moje myśli sprawiły, że nie zauważyłam kiedy przede mną wyrósł Edward. Otrzeźwiło mnie dopiero wtedy, gdy wpadłam wprost w jego ramiona, a chłód jego wampirzego ciała zmroził mi nieco krew w żyłach
- Co ty robisz? - spytałam glośno.
- Zostań ze mną i bądź moja królową. - odparł patrzac i prosto w oczy.
- Odwal sie od niej! - wrzasnął Carl i strzelił wampira prosto w lewą skroń.
Nawet nie podejrzewałabym go o to. Edward się zachwiał, ale szybko doszedł do siebie. Oddał cios mojemu opiekunowi i towarzyszowi podróży celując w splot słoneczny. Jednak Carl w ostatniej chwili wygiął się tak do tyłu, że aż zrobił tzw: mostek.
- Przestaniecie do cholery! - krzyknęłam, aż poniosło się echo - Zachowujecie się jak dzieci, którym ktoś zabrał ulubiona zabawkę.
Kiedy skończyłam zdanie dopiero do mnie dotarło, że tą zabawka jestem ja. Poczułam się jak śmieć. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków wyszłam z krypty na światło dnia. Słońce tak mnie oślepiło, że musiałam przymknąć oczy. Otworzyłam je znowu i wróciłam do swojego pokoju. Był ranek, a za oknem piękna pogoda. Nie chciało mi się wstawać. Westchnęłam. Obróciłam się na drugi bok i ponownie próbowałam zasnąć. Bez skutku.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

ONE SHOT

Wstałam ociągając sie niesamowicie. Huczało mi w głowie i prawdę mówiąc nie chciało mi się nic. Dom był pusty, nie licząc obecności czworonożnego przyjaciela. Murzyn, bo tak nazywał sie mój pies, na dźwięk budzika podskoczył na równe łapy. Podszedł do mojego łóżka i polizał po policzku swoim szorstkim i wilgotnym jęzorem.
- Jeszcze pięć minut. - wymamrotałam nakładając kołdrę na głowę.
Jednak on był niezmordowany. Złapał za róg pościeli i zaczął ciągnąć. Przytrzymałam swoją część obiema rękoma, ale był silniejszy ode mnie i już po minucie leżałam na łóżku jedynie w spodenkach w szkocką kratę i flanelowej koszuli. Mama zawsze się ze mnie śmiała, że chodzę spać ubrana jak na Syberię. Dla mnie nie ważne było, że wyglądam jak klaun, ale fakt, iż był to prezent uszyty własnoręcznie przez moją babcię. W końcu wypełzłam z łóżka i nakładając pluszowe kapcie powlokłam się do łazienki. Przez cały czas wtórowało mi wesołe szczekanie Murzyna, co doprowadzało mnie do obłędu. Nie mogłam skupić myśli. Kilkanaście minut później po umyciu się, ubraniu i wypiciu do połowy filiżanki kawy wyszłam z psem na spacer. Nie daleko mnie był park, więc mogłam puścić go wolno, a sama mogłam zastanowić się nad swoim życiem. Idąc alejkami myślałam o tym jak by tu powiedzieć delikatnie Michałowi, że przeminął jego czas i jak w snach przekazać Carlowi, że się w nim zakochałam. Sprawa nie była taka łatwa, bo ten pierwszy był chorobliwie zazdrosny, a ten drugi zbyt tajemniczy. O ile Michał mógłby ewentualnie zrozumieć moje słowa, to Carl już nie koniecznie. W końcu ten ostatni żył w XV wieku. Wracając po dwóch godzinach rozmyślań do domu doszłam do wniosku, że dupkowi powiem prosto z mostu, że jest dupkiem. Co do żyjącego-nieżywego, to musiałam się dowiedzieć o nim czegoś więcej. Wpuściłam psa do mieszkania, a sama udałam się do pewnej znajomej pracującej w miejskiej bibliotece. Kiedy dotarłam na miejsce drzwi otworzył mi wysoki, ciemnowłosy, patykowaty chłopak. Niemal kopara mi nie opadła aż na posadzkę. Z chłopakiem tym chodziłam kiedyś do podstawówki i był flapowaty, otyły i wnerwiał mnie. Niestety na moje nieszczęście miałam wątpliwą przyjemność siedzieć z nim w jednej ławce na języku polskim. Pilnowałam go żeby pisał na lekcjach i się uczył. Kilka razy dostał ode mnie książką po głowie, albo długopisem po ramieniu. Jednak mimo wszystko jest takie powiedzenie, "Kto się lubi ten się czubi". A teraz stał przede mną całkiem inny facet. Jego chude łydki raziły po oczach opalenizną, a nagi tors i kaloryfer na brzuchu sprawił, że o malo nie straciłam głosu. Jego szare oczy patrzyły na mnie zaspanym wzrokiem.
- Jest mama? - spytałam nie odrywając oczu od tej nietypowej dla mnie postury.
- Nom. A coooooo? - odparł ziewając.
- Możesz ją poprosić?
- Maaaamoooooo! - krzyknął.
Po chwili w drzwiach stanęła kobieta metr siedemdziesiąt, czarne, krótkie włosy, opatulona granatowym szlafrokiem.
- Witaj moja droga. - odparła kobieta z uśmiechem. - Wejdź.
Zaprosiła mnie do domu robiąc dziwny ruch dłonią.
- A ty się ubierz. - zestrofowała syna.
- Dobra, dobra. - wymamrotał pod nosem Tomek.
Mieszkanie było ładne. Nieduży przedpokój pomalowany na wrzosowy kolor, w którym mieściła się cała masa wieszaków i stojak na buty. Kobieta poprowadziła mnie do salonu w kolorze jasnej zieleni, gdzie znajdował się ogromny dębowy stół, a przy nim stało równo dziesięć krzeseł. W rogu stała duża komoda z pięcioma szufladami również dębowa, a na niej mała lampka z kremowym abażurem. na ścianach były przytwierdzone potrójne półki, na których piętrzyły się stosy książek. A na drewnianej podłodze leżał kremowy, nieco powycierany dywan. Byłam zachwycona. W tych niewielu momentach w życiu, kiedy miałam trochę czasu dla siebie byłam projektantką wnętrz. A to pomieszczenie było cudowne, proste, a jednocześnie pełne harmonii i miało taki swój smaczek.
- Siadaj proszę.
- Dziękuję. - odparłam sadowiąc się na jednym z krzeseł, które stało najbliżej drzwi.
- Jaki jest cel twojej wizyty?
- Szukam informacji o jakimś Carlu z XV wieku z okolic Pensylvanii.
- Hmmm... - kobieta zastanowiła się chwile po czym podeszła do jednej z półek i wyciągnęła ze stosu książek dość opasłe tomisko.
Niestety poznałam niemal całą Historię Pensylwanii i jedyny Carl, jaki wpadł w moje oczy to król angielski, który przyznał prawa do założenia tam kolonii Williamowi Penn, który natomiast zapoczątkował istnienie obecnej nazwy tegoż niesamowitego stanu. Byłam w szoku. Czyżby mój Carl był angielskim królem? Musiałam się tego dowiedzieć od niego. Przez głowę przemknęła mi myśl: "Normalnie zakochałam się w królu." O mało nie spadłam z krzesła.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

SEN VII

Po studniówce wróciłam do domu. Byłam zmęczona tańczeniem, Michałem, który okazał się dupkiem, omdleniem, wizytą u Carla, poznaniem, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto miłością. Nie byłam szczęśliwa. Zrozumiałam, że zakochałam się w tym kimś, kto był w mojej głowie. W kimś nierealnym do zdobycia. W kimś tajemniczym, a jednocześnie tak dobrze mi znanym. Zakochałam się (o ironio) w Carlu. To było głupie, ale jakże prawdziwe. Rodzice wypytywali mnie o to jak było. Ale ja nie miałam ochoty im opowiadać. Chciałam tylko sie położyć i w spokoju pomyśleć. Kiedy w końcu leżałam w łóżku, drzwi mojego pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Śpisz? - spytała mnie mama.
- Nie. - odparłam krótko.
- Wiem, że coś się stało...
- Owszem. - przerwałam jej w pól zdania - Nie tak wyobrażałam sobie ten najważniejszy wieczór w moim życiu. Myślałam, że będę jak księżniczka.
- Wyglądałaś pięknie.
- Wyglądałam jak kopciuch. Wyobrażałam sobie, że będę tam z chłopakiem pokroju Witka. Z mózgiem jak fistaszek, ale przystojnym i zabawnym. Z takim, co chociaż nie umie tańczyć to, chociaż przynajmniej poudaje i się trochę powygina. A nie będzie stał jak kołek pod ścianą, kiedy ja szaleję na parkiecie. Z takim, który nie pomyli kroków poloneza, mimo, że ćwiczyliśmy go dwa tygodnie bez przerwy, pięćdziesiąt razy dziennie. I nie zamieni mnie na piwo z dopiero, co poznanym kolegą. Mogłam zrobić jak Kamila. Zwyczajnie w świecie pójść sama. - powiedziałam jednym tchem.
Carl spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- O mój Boże! - wykrzyknęłam i zaraz zakryłam sobie usta obiema dłońmi.
Byłam tak zajęta użalaniem się nad sobą, że nawet nie poczułam, kiedy znalazłam się po drugiej stronie. Carl nie spuszczał ze mnie wzroku. Ale co on mógł wiedzieć o miłości, a może jednak...
- Jesteśmy na miejscu.
Faktycznie byliśmy na wzgórzu a przed nami rozpościerał się widok na Fort Presque Isle. Z oddali dało się słyszeć strzały i krzyki ludzi. Wjechaliśmy za ogromną, otwartą bramę. A tam panował niesamowity chaos. Ludzie biegali, krzyczeli, szukali jeden drugiego. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam chłopca w białej, a raczej w brudnej koszuli i czarnych, postrzępionych spodniach.
- Strzelają, strzelają! - wołał i zatkał sobie małymi brudnymi rączkami uszy.
Byłam niemniej przerażona niż on.
- Co tutaj się dzieje? - spytałam Carla.
- To nie twoja sprawa. Musimy znaleźć Edwarda. - powiedział.
- Kogo? - spytałam i wtedy mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem tego małego chłopca. Miał takie niesamowicie niebieskie oczy.
- Pali się! - wrzasnął mi ktoś niemal do ucha.
Odwróciłam się a za mną  stała chata cała w płomieniach.
- Szybciej. - powiedział Carl - Musimy uciekać.
Rzuciłam jeszcze okiem w stronę niebieskookiego aniołeczka, ale już go tam nie było i pobiegłam za swoim opiekunem do czegoś, co nazwałabym kryptą. Zeszliśmy na sam dół po krętych, stromych schodach. Usłyszałam przenikliwy pisk, niczym skrobanie paznokciami  po tablicy. Potrząsnęłam głową zamykając przy tym  oczy. Kiedy znowu je otworzyłam  byłam w swoim pokoju a przeraźliwy pisk to nic innego jak mój cudowny budzik.
Wstał nowy dzień. Ale ja nie czułam się jak nowa. Czułam się jakbym była kilkakrotnie przerzutom gumą orbit. Chciałam nie myśleć, nie czuć i nie być. Nie mogłam. Wstał w końcu nowy dzień.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

SEN VI

Nadszedł czas sprawdzianów semestralnych, rycia po nocach i pisania wypracowań na ustny egzamin maturalny z polskiego. Szczerze mówiąc nie miałam czasu nawet iść siku, a co dopiero myśleć o Carlu i tych wszystkich pytaniach, jakie chciałam mu zadać. A co ciekawe on sam jakoś ostatnio się nie pojawiał. Widocznie uznał, że jestem mu nie potrzebna albo dał mi czas na załatwienie swoich spraw w świecie żywych. Właściwie to nie wiedziałam, do jakiej kategorii zaliczyć Carla. Żywych, umarłych, czy żywych trupów. Potem była studniówka. Najlepiej pamiętam z niej fakt, że byłam ubrana w czarną, klasyczną, błyszczącą, czarną sukienkę, którą uszyła mi babcia. Przy koleżankach w sukniach balowych, szytych na miarę, wyglądałam jak kopciuszek. A co gorsza chłopak, z którym tam poszłam okazał się kompletnym dupkiem. Po polonezie i obiedzie poszłam do łazienki. Nie mogłam uwierzyć, że ten cymbał pomylił kroki. Spojrzałam w lustro i... zobaczyłam Carla. Na jawie! Nie wiem do tej pory czy sprawiły to cztery wypite kawy, stan emocjonalny, czy też dość długi brak jego obecności. I głupio się przyznać, ale tęskniłam za nim. Mimo, iż był tylko w moich snach. Przynajmniej do tej pory. Carl stał tuż za mną i zrobił jakiś znak a ja poczułam tylko chłód a potem, że osuwam się na zimną, wykafelkowaną podłogę łazienki w restauracji "Afrodyta". Powoli otworzyłam oczy. Dookoła mnie były góry i... zamarznięty śnieg. Otuliłam się mocniej płaszczem ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Carl stał jakiś metr przede mną i patrzył w przepaść.
- Wreszcie do mnie wróciłaś. - powiedział nawet na mnie nie zerkając.
- Czy wiesz, co to znaczy być kopciuszkiem wśród księżniczek? - spytałam bez zastanowienia.
- Ja nie, ale wiem, że ty znasz to uczucie doskonale. - odpowiedział odwracając się do mnie przodem.
Miał na twarzy dziwny uśmiech, którego nie udało mi się rozszyfrować. - Musimy iść. - dodał.
- Daleko jeszcze do tego Pearl Harbor?
- To nie ta historia. - odpowiedział i wsiadł na konia.
Ja zrobiłam to samo i znowu jechaliśmy w milczeniu. Jednak po pewnym czasie nie wytrzymałam i zapytałam.
- Możesz mi powiedzieć, co my tutaj robimy i9 po co jedziemy do fortu?
- Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Jedno, co mogę zdradzić to fakt, że mamy się tam z kimś spotkać i został nam tylko jeden dzień.
- Jeden dzień? - moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Tak. Jeden dzień.
Po tych słowach Carla poczułam się dziwnie a do moich nozdrzy doleciał nieprzyjemny i bardzo gryzący zapach. Ostatnia myśl, jaka przeleciała mi przez głowę dziwne pytanie: Czy Carl używa perfum? A potem odeszłam w czarną otchłań. Ocknęłam się oparta o ścianę a jakaś kobieta przytykała mi pod nos wacik.
- Wróciłaś. - powiedziała moja koleżanka z klasy Kamila.- Już myślałam, że od nas odeszłaś. - dodała z troską w głosie.
Przytuliła mnie. Żeby tylko wiedziała, co tak naprawdę się stało. Ale nie powiedziałam jej tego. Wyszłam z łazienki i skierowałam swoje kroki w stronę balkonu. Było zimno, z ust leciała para, a ja byłam sama. Nikt mnie nie widział, ani nikt mnie nie szukał. Stałam tak w samej kiecce chyba z godzinę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zapaliłam papierosa zastanawiając się czy gdybym zniknęła na zawsze czy ktoś w ogóle by to zauważył. W pewnej chwili skrzypnęły cicho drzwi od balkonu.
- Zmarzniesz. - powiedział Tomek i nałożył mi na barki swój garnitur. - Chodź.
- Dzięki, ale jeszcze tutaj postoję.
Drzwi znowu skrzypnęły, a do mnie dotarło, że moje uczucia są dość dziwne do pewnych istot. Ale o tym, co czułam naprawdę dowiedziałam się nieco później.

czwartek, 29 marca 2012

ONE SHOT

Z książek, które dostałam od nauczyciela dowiedziałam się niewiele na temat Pensylvanii. Takie tam podstawy. Jedno, co wtedy jeszcze nie wzbudziło mojego zainteresowania to fakt, że Fort Presque Isle, do którego zmierzałam, zbudowali Francuzi. A jak się później okazało to miejsce było dość ważne.
Był to fort zbudowany przez żołnierzy francuskich w 1753 roku. Jako część linii, która zawierała Fort Le Boeuf, Fort Machault i Fort Duquesne. W 1759 roku po zdobyciu przez Brytyjczyków Fort Niagara, Francuzi spalili Fort Presque Isle i wycofali się z tych terenów. Brytyjczycy jednak odbudowali go na nowo i używali jako bunkra. Generał Wayne, który dowodził pracami budowlanymi zmarł w 1796 roku. Przed śmiercią zażyczył sobie, aby jego ciało zostało zakopane pod masztem po północno-zachodniej stronie bunkra. Jednak dzieło wielkiego generała zostało spalone po raz drugi w 1852 roku. Dopiero w roku 1880 bunkier został zrekonstruowany i stał się niejako pomnikiem Generała Wayne. Miejsce to zostało uznane za godne wpisania do Krajowego Rejestru miejsc o znaczeniu historycznym. A obecnie fort stał się częścią Parku stanowego Presque Isle w Stanach Zjednoczonych.
Tyle dowiedziałam się z książek i jak dowiedziałam się niedługo potem historia Fort Presque Isle była bardziej skomplikowana niż mi się wydawało. Było to pierwsze miejsce posiadające nazwę, do którego zaprowadził mnie Carl i niezwykle ważne. Sześć lat później dowiedziałam się bowiem, że mój mąż miał sny, że jest francuskim chłopcem. Uczestnikiem wojny. Ja z Carlem zaś trafiliśmy do fortu, kiedy akurat szalała tam wojna. I prawdopodobnie widzieliśmy siebie nawzajem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A co ciekawsze jego sny skończyły się w momencie, kiedy poznał mnie, a mój opiekun odszedł dzień przed spotkaniem z nim. Ale o tym opowiem wam później.

niedziela, 11 grudnia 2011

SEN V

Carl i całe to podwójne życie trochę mnie męczyło. Nie mogłam się skupić na niczym. Nic do mnie nie docierało. A nawet usnęłam na lekcji historii. Muszę dodać, że historyk był moim wychowawcą przez trzy lata liceum. Mało tego siedziałam w pierwszej ławce. Oczy same mi się zamknęły w połowie opowieści o II wojnie światowej. Znowu trafiłam do dziwnej chaty w lesie. Nie chciałam nawet otwierać oczu. Upajałam się jedynie cudnym zapachem, który docierał do moich nozdrzy.
- Obudź sie księżniczko. – usłyszałam i niechętnie podniosłam najpierw jedną, a potem drugą powiekę.
Moim oczom ukazał się drewniany strop chaty. Na drewnianym stole stał gliniany talerz, a właściwie miska, z której parowało coś dobrego. Ja leżałam na podłodze, przykryta skórą, chyba z niedźwiedzia. Podniosłam sie do pozycji siedzącej, było mi niesamowicie gorąco i bardzo niedobrze. Jednak mimo pociągu do oddania zawartości żołądka na zewnątrz, zjadłam zupę, którą podał mi Carl. Smakowało to jak rosół z królika i pewnie tym właśnie było.
- I co teraz? – spytałam.
- Musimy dotrzeć do Pensylwanii. – odparł Carl.
- A jesteśmy, gdzie?
- Tam, gdzie Diabeł mówi dobranoc.
- A dokładniej?
- Dokładniej to w stanie Maryland.
- Stany Zjednoczone?
- Brawo. Piątka z geografii.
- A możesz mi coś więcej powiedzieć o miejscu, do którego zmierzamy? I kim ja właściwie jestem?
- Zmierzamy do Fort Presque Isle.
- Że co?
- To co słyszysz. Musimy się zbierać. Pogoń nie śpi. Znaleźli nas w górach to tym bardziej mogą znaleźć i tu.- powiedział Carl i wyszedł z chaty.
Miałam całą masę pytań, a co gorsza to co usłyszałam nic, a  nic mi nie wyjaśniło. Po chwili mój opiekun przyszedł.
- Osiodłałem twojego konia. Mam nadzieję, że da radę dotrzeć chociaż do granicy.
Po tych jego słowach wyszłam na zewnątrz. Miało się ku końcowi dnia, a ja nadal nie wiedziałam kim jestem. Wsiadłam na konia, a Carl szedł obok. Nie pytałam go już o nic więcej. Wędrowaliśmy więc w milczeniu przez ciemne lasy stanu Maryland.
Nagle poczułam uderzenie w żebra. Otworzyłam oczy i znowu znalazłam się w sali szkolnej. Okazało się, że nauczyciel wywołał mnie do odpowiedzi.
- Kto podpisał traktat kończący II wojnę światową? – powiedział historyk patrząc na mnie ze złością w oczach.
- Przepraszam, ale nie wiem. – odparłam zdezorientowana.
- Właśnie widzę. Czy naprawdę jestem, aż tak nudny, że zasypiasz na moich lekcjach?
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu jestem zmęczona…
W tym momencie zadzwonił dzwonek i wszyscy uczniowie wyszli z klasy. Zostałam sama z nauczycielem.
- Masz coś jeszcze do dodania? – spytał, widząc, że nie ruszyłam się z miejsca.
- Mam pytanie… – zawahałam się.
- Słucham. – odparł patrząc mi w oczy.
- Czy zna pan jakieś książki dotyczące historii Pensylwanii?
- W tej chwili to nie wiem, ale mogę czegoś poszukać. – odparł.
Widać było, że zaciekawiło go moje zainteresowanie Pensylwanią.
- Dziękuję bardzo. – odparłam i dopiero teraz wyszłam z sali.
Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej na temat historii tego Amerykańskiego stanu. Pełna nadziei wyszłam ze szkoły i skierowałam się do cukierni. Musiałam czymś naładować akumulatory, bo życie w dwóch światach wysysało ze mnie mnóstwo energii.