poniedziałek, 22 kwietnia 2013

ONE SHOT

Wstałam ociągając sie niesamowicie. Huczało mi w głowie i prawdę mówiąc nie chciało mi się nic. Dom był pusty, nie licząc obecności czworonożnego przyjaciela. Murzyn, bo tak nazywał sie mój pies, na dźwięk budzika podskoczył na równe łapy. Podszedł do mojego łóżka i polizał po policzku swoim szorstkim i wilgotnym jęzorem.
- Jeszcze pięć minut. - wymamrotałam nakładając kołdrę na głowę.
Jednak on był niezmordowany. Złapał za róg pościeli i zaczął ciągnąć. Przytrzymałam swoją część obiema rękoma, ale był silniejszy ode mnie i już po minucie leżałam na łóżku jedynie w spodenkach w szkocką kratę i flanelowej koszuli. Mama zawsze się ze mnie śmiała, że chodzę spać ubrana jak na Syberię. Dla mnie nie ważne było, że wyglądam jak klaun, ale fakt, iż był to prezent uszyty własnoręcznie przez moją babcię. W końcu wypełzłam z łóżka i nakładając pluszowe kapcie powlokłam się do łazienki. Przez cały czas wtórowało mi wesołe szczekanie Murzyna, co doprowadzało mnie do obłędu. Nie mogłam skupić myśli. Kilkanaście minut później po umyciu się, ubraniu i wypiciu do połowy filiżanki kawy wyszłam z psem na spacer. Nie daleko mnie był park, więc mogłam puścić go wolno, a sama mogłam zastanowić się nad swoim życiem. Idąc alejkami myślałam o tym jak by tu powiedzieć delikatnie Michałowi, że przeminął jego czas i jak w snach przekazać Carlowi, że się w nim zakochałam. Sprawa nie była taka łatwa, bo ten pierwszy był chorobliwie zazdrosny, a ten drugi zbyt tajemniczy. O ile Michał mógłby ewentualnie zrozumieć moje słowa, to Carl już nie koniecznie. W końcu ten ostatni żył w XV wieku. Wracając po dwóch godzinach rozmyślań do domu doszłam do wniosku, że dupkowi powiem prosto z mostu, że jest dupkiem. Co do żyjącego-nieżywego, to musiałam się dowiedzieć o nim czegoś więcej. Wpuściłam psa do mieszkania, a sama udałam się do pewnej znajomej pracującej w miejskiej bibliotece. Kiedy dotarłam na miejsce drzwi otworzył mi wysoki, ciemnowłosy, patykowaty chłopak. Niemal kopara mi nie opadła aż na posadzkę. Z chłopakiem tym chodziłam kiedyś do podstawówki i był flapowaty, otyły i wnerwiał mnie. Niestety na moje nieszczęście miałam wątpliwą przyjemność siedzieć z nim w jednej ławce na języku polskim. Pilnowałam go żeby pisał na lekcjach i się uczył. Kilka razy dostał ode mnie książką po głowie, albo długopisem po ramieniu. Jednak mimo wszystko jest takie powiedzenie, "Kto się lubi ten się czubi". A teraz stał przede mną całkiem inny facet. Jego chude łydki raziły po oczach opalenizną, a nagi tors i kaloryfer na brzuchu sprawił, że o malo nie straciłam głosu. Jego szare oczy patrzyły na mnie zaspanym wzrokiem.
- Jest mama? - spytałam nie odrywając oczu od tej nietypowej dla mnie postury.
- Nom. A coooooo? - odparł ziewając.
- Możesz ją poprosić?
- Maaaamoooooo! - krzyknął.
Po chwili w drzwiach stanęła kobieta metr siedemdziesiąt, czarne, krótkie włosy, opatulona granatowym szlafrokiem.
- Witaj moja droga. - odparła kobieta z uśmiechem. - Wejdź.
Zaprosiła mnie do domu robiąc dziwny ruch dłonią.
- A ty się ubierz. - zestrofowała syna.
- Dobra, dobra. - wymamrotał pod nosem Tomek.
Mieszkanie było ładne. Nieduży przedpokój pomalowany na wrzosowy kolor, w którym mieściła się cała masa wieszaków i stojak na buty. Kobieta poprowadziła mnie do salonu w kolorze jasnej zieleni, gdzie znajdował się ogromny dębowy stół, a przy nim stało równo dziesięć krzeseł. W rogu stała duża komoda z pięcioma szufladami również dębowa, a na niej mała lampka z kremowym abażurem. na ścianach były przytwierdzone potrójne półki, na których piętrzyły się stosy książek. A na drewnianej podłodze leżał kremowy, nieco powycierany dywan. Byłam zachwycona. W tych niewielu momentach w życiu, kiedy miałam trochę czasu dla siebie byłam projektantką wnętrz. A to pomieszczenie było cudowne, proste, a jednocześnie pełne harmonii i miało taki swój smaczek.
- Siadaj proszę.
- Dziękuję. - odparłam sadowiąc się na jednym z krzeseł, które stało najbliżej drzwi.
- Jaki jest cel twojej wizyty?
- Szukam informacji o jakimś Carlu z XV wieku z okolic Pensylvanii.
- Hmmm... - kobieta zastanowiła się chwile po czym podeszła do jednej z półek i wyciągnęła ze stosu książek dość opasłe tomisko.
Niestety poznałam niemal całą Historię Pensylwanii i jedyny Carl, jaki wpadł w moje oczy to król angielski, który przyznał prawa do założenia tam kolonii Williamowi Penn, który natomiast zapoczątkował istnienie obecnej nazwy tegoż niesamowitego stanu. Byłam w szoku. Czyżby mój Carl był angielskim królem? Musiałam się tego dowiedzieć od niego. Przez głowę przemknęła mi myśl: "Normalnie zakochałam się w królu." O mało nie spadłam z krzesła.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

SEN VII

Po studniówce wróciłam do domu. Byłam zmęczona tańczeniem, Michałem, który okazał się dupkiem, omdleniem, wizytą u Carla, poznaniem, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto miłością. Nie byłam szczęśliwa. Zrozumiałam, że zakochałam się w tym kimś, kto był w mojej głowie. W kimś nierealnym do zdobycia. W kimś tajemniczym, a jednocześnie tak dobrze mi znanym. Zakochałam się (o ironio) w Carlu. To było głupie, ale jakże prawdziwe. Rodzice wypytywali mnie o to jak było. Ale ja nie miałam ochoty im opowiadać. Chciałam tylko sie położyć i w spokoju pomyśleć. Kiedy w końcu leżałam w łóżku, drzwi mojego pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Śpisz? - spytała mnie mama.
- Nie. - odparłam krótko.
- Wiem, że coś się stało...
- Owszem. - przerwałam jej w pól zdania - Nie tak wyobrażałam sobie ten najważniejszy wieczór w moim życiu. Myślałam, że będę jak księżniczka.
- Wyglądałaś pięknie.
- Wyglądałam jak kopciuch. Wyobrażałam sobie, że będę tam z chłopakiem pokroju Witka. Z mózgiem jak fistaszek, ale przystojnym i zabawnym. Z takim, co chociaż nie umie tańczyć to, chociaż przynajmniej poudaje i się trochę powygina. A nie będzie stał jak kołek pod ścianą, kiedy ja szaleję na parkiecie. Z takim, który nie pomyli kroków poloneza, mimo, że ćwiczyliśmy go dwa tygodnie bez przerwy, pięćdziesiąt razy dziennie. I nie zamieni mnie na piwo z dopiero, co poznanym kolegą. Mogłam zrobić jak Kamila. Zwyczajnie w świecie pójść sama. - powiedziałam jednym tchem.
Carl spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- O mój Boże! - wykrzyknęłam i zaraz zakryłam sobie usta obiema dłońmi.
Byłam tak zajęta użalaniem się nad sobą, że nawet nie poczułam, kiedy znalazłam się po drugiej stronie. Carl nie spuszczał ze mnie wzroku. Ale co on mógł wiedzieć o miłości, a może jednak...
- Jesteśmy na miejscu.
Faktycznie byliśmy na wzgórzu a przed nami rozpościerał się widok na Fort Presque Isle. Z oddali dało się słyszeć strzały i krzyki ludzi. Wjechaliśmy za ogromną, otwartą bramę. A tam panował niesamowity chaos. Ludzie biegali, krzyczeli, szukali jeden drugiego. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam chłopca w białej, a raczej w brudnej koszuli i czarnych, postrzępionych spodniach.
- Strzelają, strzelają! - wołał i zatkał sobie małymi brudnymi rączkami uszy.
Byłam niemniej przerażona niż on.
- Co tutaj się dzieje? - spytałam Carla.
- To nie twoja sprawa. Musimy znaleźć Edwarda. - powiedział.
- Kogo? - spytałam i wtedy mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem tego małego chłopca. Miał takie niesamowicie niebieskie oczy.
- Pali się! - wrzasnął mi ktoś niemal do ucha.
Odwróciłam się a za mną  stała chata cała w płomieniach.
- Szybciej. - powiedział Carl - Musimy uciekać.
Rzuciłam jeszcze okiem w stronę niebieskookiego aniołeczka, ale już go tam nie było i pobiegłam za swoim opiekunem do czegoś, co nazwałabym kryptą. Zeszliśmy na sam dół po krętych, stromych schodach. Usłyszałam przenikliwy pisk, niczym skrobanie paznokciami  po tablicy. Potrząsnęłam głową zamykając przy tym  oczy. Kiedy znowu je otworzyłam  byłam w swoim pokoju a przeraźliwy pisk to nic innego jak mój cudowny budzik.
Wstał nowy dzień. Ale ja nie czułam się jak nowa. Czułam się jakbym była kilkakrotnie przerzutom gumą orbit. Chciałam nie myśleć, nie czuć i nie być. Nie mogłam. Wstał w końcu nowy dzień.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

SEN VI

Nadszedł czas sprawdzianów semestralnych, rycia po nocach i pisania wypracowań na ustny egzamin maturalny z polskiego. Szczerze mówiąc nie miałam czasu nawet iść siku, a co dopiero myśleć o Carlu i tych wszystkich pytaniach, jakie chciałam mu zadać. A co ciekawe on sam jakoś ostatnio się nie pojawiał. Widocznie uznał, że jestem mu nie potrzebna albo dał mi czas na załatwienie swoich spraw w świecie żywych. Właściwie to nie wiedziałam, do jakiej kategorii zaliczyć Carla. Żywych, umarłych, czy żywych trupów. Potem była studniówka. Najlepiej pamiętam z niej fakt, że byłam ubrana w czarną, klasyczną, błyszczącą, czarną sukienkę, którą uszyła mi babcia. Przy koleżankach w sukniach balowych, szytych na miarę, wyglądałam jak kopciuszek. A co gorsza chłopak, z którym tam poszłam okazał się kompletnym dupkiem. Po polonezie i obiedzie poszłam do łazienki. Nie mogłam uwierzyć, że ten cymbał pomylił kroki. Spojrzałam w lustro i... zobaczyłam Carla. Na jawie! Nie wiem do tej pory czy sprawiły to cztery wypite kawy, stan emocjonalny, czy też dość długi brak jego obecności. I głupio się przyznać, ale tęskniłam za nim. Mimo, iż był tylko w moich snach. Przynajmniej do tej pory. Carl stał tuż za mną i zrobił jakiś znak a ja poczułam tylko chłód a potem, że osuwam się na zimną, wykafelkowaną podłogę łazienki w restauracji "Afrodyta". Powoli otworzyłam oczy. Dookoła mnie były góry i... zamarznięty śnieg. Otuliłam się mocniej płaszczem ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Carl stał jakiś metr przede mną i patrzył w przepaść.
- Wreszcie do mnie wróciłaś. - powiedział nawet na mnie nie zerkając.
- Czy wiesz, co to znaczy być kopciuszkiem wśród księżniczek? - spytałam bez zastanowienia.
- Ja nie, ale wiem, że ty znasz to uczucie doskonale. - odpowiedział odwracając się do mnie przodem.
Miał na twarzy dziwny uśmiech, którego nie udało mi się rozszyfrować. - Musimy iść. - dodał.
- Daleko jeszcze do tego Pearl Harbor?
- To nie ta historia. - odpowiedział i wsiadł na konia.
Ja zrobiłam to samo i znowu jechaliśmy w milczeniu. Jednak po pewnym czasie nie wytrzymałam i zapytałam.
- Możesz mi powiedzieć, co my tutaj robimy i9 po co jedziemy do fortu?
- Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Jedno, co mogę zdradzić to fakt, że mamy się tam z kimś spotkać i został nam tylko jeden dzień.
- Jeden dzień? - moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Tak. Jeden dzień.
Po tych słowach Carla poczułam się dziwnie a do moich nozdrzy doleciał nieprzyjemny i bardzo gryzący zapach. Ostatnia myśl, jaka przeleciała mi przez głowę dziwne pytanie: Czy Carl używa perfum? A potem odeszłam w czarną otchłań. Ocknęłam się oparta o ścianę a jakaś kobieta przytykała mi pod nos wacik.
- Wróciłaś. - powiedziała moja koleżanka z klasy Kamila.- Już myślałam, że od nas odeszłaś. - dodała z troską w głosie.
Przytuliła mnie. Żeby tylko wiedziała, co tak naprawdę się stało. Ale nie powiedziałam jej tego. Wyszłam z łazienki i skierowałam swoje kroki w stronę balkonu. Było zimno, z ust leciała para, a ja byłam sama. Nikt mnie nie widział, ani nikt mnie nie szukał. Stałam tak w samej kiecce chyba z godzinę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zapaliłam papierosa zastanawiając się czy gdybym zniknęła na zawsze czy ktoś w ogóle by to zauważył. W pewnej chwili skrzypnęły cicho drzwi od balkonu.
- Zmarzniesz. - powiedział Tomek i nałożył mi na barki swój garnitur. - Chodź.
- Dzięki, ale jeszcze tutaj postoję.
Drzwi znowu skrzypnęły, a do mnie dotarło, że moje uczucia są dość dziwne do pewnych istot. Ale o tym, co czułam naprawdę dowiedziałam się nieco później.