niedziela, 16 października 2011

SEN IV

No tak dziwne to wszystko było tym bardziej, że ostatnim razem sen urwał sie jakby nienaturalnie. Wcześniej upadałam, albo ktoś walił mnie w łeb. Ostatnio usłyszałam tylko ciche „Ciii…” i… koniec. Potem bardzo dziwny dzień. Byłam tak zmęczona, że padłam na łóżko, jak betka. Nie chciałam oglądać nikogo. Leżałam chwile gapiąc się w sufit, aż w końcu usnęłam…
***
Ocknęłam się znów w tej cholernej jaskini, ubrana jak wcześniej. Ogień dogasał. Byłam sama. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, na które nikt nie mógł mi odpowiedzieć, bo nikogo prócz mnie nie było. Nagle usłyszałam huk przy wejściu do jaskini i aż podskoczyłam. Na kamieniu obok mnie leżał oszczep. Złapałam go i już nastawiłam się na walkę. Okazało się jednak, że niepotrzebnie. Ten ktoś, kto leżał na lodowatym kamieniu jaskini nie żył. A po chwili pojawił się Carl.
- Księżniczko musimy stąd uciekać. – powiedział.
- Że co? – byłam zdziwiona, jak nie wiem  co. Jak do cholery księżniczka i dlaczego do cholery mam się ruszać z tej cholernej jaskini.
- Musimy uciekać. Sępy Mardocka już są niedaleko.
- Nigdzie się stąd nie ruszam. – powiedziałam krzyżując ręce na piersi i odwracając się do niego tyłem. To był mój błąd. Carl nie czekając na nic złapał mnie w pół, jakbym była piórkiem. Zarzucił sobie na ramię i niosąc, jak worek ziemniaków wyniósł z jaskini. Gwizdnął przeciągle,a już po sekundzie stał przed nami czarny rumak. Carl zarzucił mnie na konia, po czym sam na niego wskoczył.
- Mover Vento! – szepnął, a zwierzę machnęło ogonem i ruszyło z kopyta.
- Co to ma do cholery znaczyć!!! – wrzasnęłam, co dało taki efekt, że rumak stanął dęba, a ja o mało nie zleciałam na ziemię… czerwoną ziemię. Coś tu było nie halo. Po jakimś czasie dojechaliśmy do lasu, gdzie znajdowała się drewniana chata. Carl zatrzymał konia i zsiadł z niego, po czym pomógł mi zsunąć się na przyjemnie twarde podłoże.
- Chodź. – powiedział Carl.
- Momencik… – oburzyłam się i złapałam go za nadgarstek – Nigdzie nie idę dopóki nie wyjaśnisz mi, o co tutaj do cholery chodzi.
- Wyjaśnię ci, ale musisz wejść do środka.
- Ty sobie chyba żartujesz.
- Nie żartuję. Albo wejdziesz dobrowolnie, albo znowu wezmę cię na ramię.
- No wiesz!!! – byłam wściekła. Ten cwaniak miał się za nie wiadomo kogo! Nazywał mnie księżniczką, a ja do jasnej ciasnej nie wiedziałam co się kręci.
- Wejdź do środka. – powiedział dość ostrym tonem. Wkurzyłam się. Ale weszłam do środka. Otwierając drzwi z kopa.
- Uspokój się. – odparł wchodząc za mną i zamykając drzwi na tyle na ile się dało. Zapalił światło. Moim oczom ukazał się wielki dębowy stół, cztery krzesła z tego samego drewna. Podłoga z marmuru i ściany pokryte starą zieloną tapetą. Nic poza tym. Żadnych obrazów, jakichś osobistych rzeczy. Nic. Odsunęłam jedno z krzeseł i usiadłam na nim.
- Dobra teraz mi powiedz o co tutaj chodzi?
- Dobra. obiecałem przecież. Więc od czego by tu…
- Od początku najlepiej.
- Zależy, co było dla ciebie początkiem?
- Upadek, czerwone kwiaty, ktoś mnie walnął w łeb, jaskinia i do cholery dlaczego nazywasz mnie księżniczką? No i najważniejsze, kim jest ten cały Madok, Mardok, czy jak mu tam?
- Spokojnie. O upadku nic nie wiem, czerwone kwiaty to sztylety. Mogą…
- Co?
- Mogą zabić. Jak je dotkniesz wypuszczają mini sztylety, które są zatrute i powodują śmierć. A co do uderzenia, to…
- To co?
- … to musiałem cię walnąć czymś ciężkim, żebyś ich nie dotknęła i nie zginęła.
- Aha. To wolałeś mnie zabić czymś ciężkim? Cudownie… – obruszyłam się i nadąsałam.
- Eh… Kobieto jesteś księżniczką.
- Ciekawe czego? Kurzu na podwórzu?
- Jesteś księżniczką, która uratuje moją rasę.
- Twoją rasę? Jaką znowu rasę i czyją jestem księżniczką.
- Dowiesz się w swoim czasie, a teraz czas spać.
- Co? Ciekawe, gdzie? Tu nie ma łóżka.
- Po co ci łóżko? – odparł po czym obrócił się, a ja zemdlałam.
Obudziłam się 30 minut przed budzikiem.
- Kolejny ciężki dzień przede mną. – pomyślałam pełna niedosytu.
Co prawda dowiedziałam się czym są czerwone kwiaty i kto walnął mnie w łeb. jednego nie wiedziałam czyją „księżniczką” jestem i jakie mam zadanie. Zapowiadało się, że to dopiero początek, a ja już miałam tego dosyć. Miałam dość niedomówień, tych chorych snów i… Carla. Ale czy napewno chciałam zniszczyć te sny i zapomnieć o Carlu? Musiałam przyznać, że raczej nie chciałam go stracić. Czyżbym…?
- Nie. To niemożliwe. – powiedziałam na głos i wstałam z łóżka.