czwartek, 6 stycznia 2011

SEN III

Dostałam w łeb wystarczająco mocno. Utrata przytomności była chyba dość długa. Kiedy się ocknęłam, znajdowałam się w jaskini. Podniosłam się z kupy siana, przykrytej dobrze wygarbowaną skórą dużego zwierzęcia. Na środku jaskini płonął ogień. Nie daleko było słychać szum wody, a raczej jej huk. Spojrzałam na swoje stopy. I co ciekawe nie byłam w swojej piżamie frotte. Na nogach miałam czarne oficerki. Oprócz tego posiadałam spódnicę ze skóry, przepasaną na moich biodrach, dość szerokim rzemykiem. A także białą bluzkę z falbanką, na której znajdowała się krótka, skórzana kamizelka przewiązana z przodu, tym razem, cienkim rzemykiem. Trochę jak kobieta Wikingów, tylko te buty, jakieś z innego świata. Postanowiłam wyjść na zewnątrz, aby dowiedzieć się, gdzie jestem. Kiedy opósciłam jaskinię, ujrzałam niesamowity widok. Stałam na półce skalnej, a przede mną znajdował się olbrzymi wodospad. Zerknęłam w dół. Dużo skał i wielkie jezioro. W oddali czarna plama, która jak się domyśliłam jest lasem. Obróciłam się, żeby wrócić do jaskini i… wtedy go ujrzałam. Aż mi serce podskoczyło do gardła. Stał oparty o skałę. Cały na czarno, z przeraźliwie białą twarzą. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. O mało nie zemdlałam. Miał niesamowicie białe zęby, a dwa z nich były dłuższe.
- Witaj Arco. Widzę, że się ocknęłaś wreszcie.
- Że co? Jaka Arco.
- Arco, to łuk. W dosłownym tłumaczeniu, twoje imię to „łuk z drzewa cisowego”. Czyż nie?
- Owszem, ale moje imię jest łacińskie, a ty (kim kolwiek jesteś) nazywasz mnie w jakimś dziwacznym języku.
- To nie dziwaczny język. To… mój język.
- A jak ty się w ogóle nazywasz?
- W moim języku: Libre, w twoim Carl.
- Libre. Zapamiętam, chyba…
- Zapamiętaj Carl. – powiedział i roześmiał się w głos. A mnie przeszył dreszcz. – Zimno ci. Wejdź do jaskini i ogrzej się przy ognisku.
- Możesz mi wyjaśnić, co ja tutaj robię? – spytałam, gdy już usiedliśmy przy ogniu.
- Jakby ci to wytłumaczyć… To nie przez przypadek, że tutaj trafiłaś. Masz tutaj do zrobienia pewne zadanie…
- Zadanie? – spytałam.
- Ciii… – powiedział Libre-Carl.
Usłyszałam, lecz nie od razu i straciłam przytomność.
Otworzyłam oczy, a w moich uszach brzmiał dźwięk budzika. Była 6 rano, w moim rzeczywistym świecie. Musiałam wstać, aby się wyszykować do szkoły. Całą drogę myślałam o Carlu i o tym, że nie zdążyłam spytać go o te dziwne kwiaty.

środa, 5 stycznia 2011

SEN II

Brak tchu ostatnim razem spowodował, że obudziłam się zlana potem. Tym razem nie spadałam, lecz od razu ujrzałam ciemność. Tak czarną, że aż czułam jak mnie oblepia. Powoli otworzyłam oczy i… Nie, nie byłam w swoim pokoju. I nie leżałam w swoim łóżku. Wyglądało na to, że znajduję się w środku mgły. Stąd to dziwne uczucie lepkości. Podniosłam się i przeszłam kawałek… Parę kroczków… Wszystko było mgłą. Podłoże, po którym szłam, to coś u góry, co my nazywamy niebem. Cała przestrzeń wokół mnie. Jednak nie trwało to długo. W pewnym momencie, kiedy się tak rozglądałam dookoła, ujrzałam blade światło. Podążyłam, więc w tamtym kierunku. W końcu dotarłam na jakąś polanę. Mgła tutaj opadła, a  moim oczom ukazała się srebrna trawa i niesamowicie czerwone kwiaty. Były one jakieś dziwne. Nie można ich było porównać do niczego. Ani do róż, ani do maków, ani do żadnych innych znanych mi roślin. Płatki miały czerwone, jak krew, w kształcie rozgwiazdy, jaką można znaleźć w oceanach (rzadziej w morzach). Łodygi zaś miały czarne niczym smoła. Co istotne, nie posiadały wcale liści. Wydzielały intensywną słodkawą woń. Ja, co prawda nie przepadam za słodkimi zapachami, bo mnie od nich mdli, ale niezmiernie fascynowały mnie jako takie. Wyciągnęłam dłoń po jeden z nich, aby go zerwać i wtedy poczułam mocne uderzenie w tył głowy…
Nie muszę oczywiście dodawać, że w tym momencie się obudziłam i istotnie bolała mnie głowa.